piątek, 16 września 2016

Symbolika Krzyża

Dlaczego na niemal wszystkich przedstawieniach Męki Pańskiej, Pan Jezus ma skierowaną głowę na prawo? A ściślej rzecz ujmując, na swoją prawą stronę. Z punktu spojrzenia widza, głowa Chrystusa opada w lewo. Co ma oznaczać ta symbolika i czy jest to przypadkowe zjawisko?
Z pewnością nie jest to przypadek, bo wszystkie przedstawienia religijne (i nie tylko religijne) mają niejednokrotnie głębokie znaczenie symboliczne. A z symbolami jest na ogół tak, że mają nam one przekazać pewne treści dodatkowe.
Postarajmy się odszukać najbardziej nam znane skojarzenia związane ze stronami. Z pewnością, każdemu współczesnemu odbiorcy przyjdzie na myśl „róża wiatrów”, czyli strony świata: góra, dół, prawo, lewo. Góra – symbolizuje północ, dół – południe, prawo – wschód, lewo – zachód. Jeżeli zatem patrzymy na przedstawienie Męki Pańskiej i widzimy Pana Jezusa na Krzyżu, gdzie głowa Jego opada na prawą stronę, to wg. stron świata jest to wschód. Ale jest to wschód, z punktu widzenia Chrystusa, bo z naszego punktu widzenia jest to strona lewa, czyli zachód. Jakie to ma znaczenie symboliczne? Postarajmy się odpowiedzieć na to pytanie.
Z punktu widzenia osoby obserwującej Mękę Chrystusa, głowa Jego opada na lewo, czyli na zachód. Zachód symbolizuje koniec dnia, nadejście nocy, śmierć, ogólnie rzecz ujmując koniec jakiegoś cyklu, np. koniec życia. Z pewnością takie odczucia mieli ludzie obserwujący śmierć Jezusa. Wielu apostołów również tak myślało: skończyło się – a miało być tak pięknie. Jeżeli natomiast spojrzymy na Mękę Pańską od strony Chrystusa, to głowa Jego opada w prawo – czyli na wschód. Wschód symbolizuje nadejście nowego dnia, światło i życie. A zatem symbolika takiego przedstawienia daje nam nadzieję, że Jezus jednak nie umarł, że żyje. Nic się nie skończyło! Jezus żyje! Jego Święta Męka to ofiara złożona dla naszego zbawienia – to największy i najpiękniejszy dowód miłości jaki można sobie tylko wyobrazić. Musimy sobie jednak zdać sprawę z tego, że tam, na Golgocie, ludzie nie wierzyli. W głowie im się nie mieściło, że po śmierci można żyć. Nie wierzyli, że Jezus jest BOGIEM WSZECHMOGĄCYM. Że może wszystko. Że może umrzeć jak człowiek i zmartwychwstać jak Bóg. Bo dla nas ludzi urodził się nam bratem, aby nam pokazać, że jest BOGIEM ŻYWYM, że nas ZBAWIA! Jehoszua znaczy po hebrajsku „Jahwe zbawia”.
Powróćmy jednak znowu do sedna. Skoro prawa strona kojarzy nam się ze wschodem, to wschód, rzecz jasna, kojarzy nam się ze słońcem. W ewangelii wg. Św. Łukasza znajduje się piękny tekst, znany jako Pieśń Zachariasza - modlitwa odmawiana przez katolików podczas Jutrzni - to znaczy, przed wschodem słońca. Zachariasz był ojcem św. Jana Chrzciciela. Gdy urodził mu się syn, Zachariasz odzyskał mowę i zaśpiewał przepiękną pieśń o swoim synu i o Mesjaszu. Pozwolę sobie przedstawić mały fragment dotyczący Mesjasza:
„Dzięki litości serdecznej Boga naszego.
Przez nią nawiedzi nas Słońce Wschodzące z wysoka,
By zajaśnieć tym, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają,
Aby nasze kroki zwrócić na drogę pokoju.” (Łk 1, 78-79)
Niektórzy zarzucają chrześcijanom, że wyznają oni kult słońca. Jest to jednak kompletne nieporozumienie wynikające z braku znajomości Biblii. Słońce jest dla chrześcijan jedynie symbolem, który ma się nam kojarzyć nie z gwiazdą, ani innym obiektem astronomicznym, lecz z Bogiem będącym Światłością Wiekuistą – stwórcą wszystkiego.
Nasz Pan, Jezus Chrystus, zanim swoją Świętą Głowę skierował na prawo, mówił wcześniej:
„Ja jestem światłością świata.
Kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności,
Lecz będzie miał światło życia.” (J 8,12)
Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie, żeś przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył!

środa, 14 września 2016

Zakazany owoc - czy napewno jabłko?

Michał Anioł Buonarroti - Grzech pierworodny i wygnanie z raju - Kaplica Sykstyńska - Watykan


               Jaki owoc zjadła w raju nasza pramatka Ewa? Czy naprawdę było nim jabłko? A może inny owoc? Spróbujmy rozwikłać ten tajemniczy problem.
„Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią, a on zjadł. A wtedy otworzyły im się obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski” (Rdz 3, 6-7)
            Tyle na ten temat mówi nam przekład V wydania Biblii Tysiąclecia. Gdy sięgniemy do oryginalnego, hebrajskiego tekstu, to też nie znajdziemy tam niczego co wskazywałoby, jaki owoc zerwała Ewa z drzewa poznania dobra i zła. A zatem dlaczego w symbolice utrwalił się przez pokolenia obraz, wskazujący na to, że owocem z zakazanego drzewa było jabłko? I tutaj znowu moglibyśmy doszukiwać się winy u św. Hieronima, który dokonał pierwszego przekładu biblijnego, z języka hebrajskiego na łacinę. Św. Hieronim podczas przekładu, pozwolił sobie użyć łacińskiego słowa „malus” oznaczającego „jabłoń”, a nie „fructus” oznaczającego „owoc”. Trudno dziś ustalić, dlaczego tak zrobił, ale możemy się domyślić, że św. Hieronim celowo użył akurat takiego słowa.
            Spróbujmy pobawić się trochę translatorem tekstów, który dziś każdy chyba ma w swoim iphon’ie lub smartfonie. Ustawmy słownik łacińsko-polski i wpiszmy łacińskie słowo „malus” tłumacząc je na język polski. Otrzymamy przetłumaczone słowo „zły”. A teraz odwróćmy słownik na polsko-łaciński i wpiszmy słowo „jabłoń” chcąc przetłumaczyć je na łacinę. Otrzymamy słowo „malus”. Tak oto symbolika słowa malus staje się bardzo wymowna. Sam konkretny owoc, nie jest tu niczemu winien, bo przecież niewinne jabłko jest zarówno smaczne jak i bardzo zdrowe. Chodzi o to, że to zły namówił człowieka do złamania Bożego nakazu i skosztowania owocu, z drzewa, z którego nie powinien jeść. A szczegółowe doszukiwanie się, jaki dokładnie był to owoc, jest tylko konsekwencją grzechu – nigdy nie wyzwolimy się od ciągłego definiowania, co jest dobre, a co złe, gdzie jest prawda, a gdzie fałsz. A to prowadzi nas tak naprawdę do nieufania Bogu. I na tym właśnie polega pierworodny grzech człowieka – grzech nieufności.
            Wróćmy jednak do sedna tematu. W historii sztuki nie zawsze przedstawiano grzech pierworodny pod jabłonią. Miłośnicy malarstwa odwiedzający Kaplicę Sykstyńską w Watykanie, zauważają wyraźnie, że fresk Michała Anioła na sklepieniu świątyni przedstawia przedmiotową scenę pod drzewem innym niż jabłoń. Czy rozpoznajecie, jakie to drzewo? Po liściach widać wyraźnie, że drzewem tym jest figa. Dlaczego figa?
            Osobiście wydaje mi się, że Michał Anioł dociekał prawidłowo. Jeśli naszym prarodzicom, po zjedzeniu owocu otworzyły się oczy, zauważyli, że są nadzy i zaczęli osłaniać nagość swoją splatanymi gałązkami, to skąd by mieli figowe gałązki, gdyby stali pod jabłonią? Pytanie to pozostawiam jako otwarte, aby każdy z nas spróbował na nie odpowiedzieć sam. Chociaż, tak naprawdę nie owoc drzewa jest tutaj istotny, ale owoc czynu człowieka. Bo to przecież po owocach czynów poznajemy ludzi.

Dlaczego Mojżesz ma rogi?

Mojżesz - Michał Anioł Buonarroti 

Podczas zwiedzania zabytkowych kościołów i podziwiania znajdującej się w nich sztuki sakralnej, przyjdzie nam natknąć się i to całkiem nierzadko, na przedstawienie biblijnego patriarchy Mojżesza, z rogami na głowie. W wielu przedstawieniach Mojżesz wygląda wprost, niczym diabeł z ludowych bajek. Skąd się wziął taki wizerunek patriarchy?
Najsłynniejsza rzeźba, przedstawiająca Mojżesza z rogami, to dzieło wielkiego Michała Anioła Buonarroti, jakie zdobi dziś bazylikę San Pietro in Vincoli (św. Piotra w Okowach) w Rzymie. Jednak, to nie jedyne takie przedstawienie. W średniowieczu Mojżesz był tak właśnie ukazywany dość powszechnie. Do dzisiejszego dnia, zachowało się wiele świątyń tak przedstawiających patriarchę. Nawet w Polsce, w Sudetach można natknąć się na takie przedstawienia rogatego Mojżesza.
Tajemnica tego zjawiska jest w zasadzie dość banalna. Wywodzi się ona z pewnej pomyłki, jaka zaistniała podczas przekładu Starego Testamentu. Trzeba nam bowiem wiedzieć, że Święte Księgi zapisane były pierwotnie w języku hebrajskim. W takim też języku odczytywane były w starożytnych synagogach, nawet wówczas, gdy słuchacze nie znali języka hebrajskiego. Tradycja nakazywała odczytać pisma w oryginale, a dopiero później, można je było komentować w języku innym niż hebrajski. Działo się tak w zasadzie, do III wieku przed Chrystusem. Dopiero około 250 lat przed Chrystusem, na prośbę pobożnej, żydowskiej diaspory w Aleksandrii, Święte Księgi zostały przetłumaczone przez rabinów na język grecki. Przekład ten, znany jest nam dzisiaj pod nazwą Septuaginta, co oznacza „siedemdziesiąt”, na pamiątkę liczby uczonych, którzy dokonywali owego przekładu. I ten właśnie grecki przekład czytali pierwsi chrześcijanie w pierwszych wiekach po Chrystusie, z uwagi na to, że język grecki był powszechnie znany i używany w całym basenie Morza Śródziemnego.
Dzieje się tak do czasu, aż na kontynencie europejskim zaczyna dominować język łaciński. Wtedy to właśnie, święty Hieronim dokonuje przekładu Starego Testamentu z języka hebrajskiego, na łacinę. Cały przekład jest nam dzisiaj znany pod słowem Wulgata, co znaczy tyle co „powszechny”. Nie wiemy, dlaczego Hieronim wybiera hebrajski, a nie grecki tekst do tłumaczeń, ale możemy przypuszczać, że robi tak dlatego, że pragnie jak najwierniej przekazać Słowo Boga. Niestety, znajomość języka hebrajskiego okazuje się niezbyt doskonała, gdyż św. Hieronim popełnia kilka błędów w przekładzie. Gdy dochodzi do przetłumaczenia Wj 34,29 (Księga Wyjścia, rozdział 34, werset 29), św. Hieronim mylnie przekłada hebrajskie słowo „qaran”, które ma wiele znaczeń. Jedno ze znaczeń to „wypuszczać rogi”, a inne to „promieniować”. W ten sposób dochodzi do nieumyślnego przekłamania wyglądu Mojżesza schodzącego z góry Synaj z tablicami Świadectwa. W dzisiejszym przekładzie V wydania Biblii Tysiąclecia, czytamy:
Gdy Mojżesz zstępował z góry Synaj z dwiema tablicami Świadectwa w ręku, nie wiedział, że skóra na jego twarzy promieniała na skutek rozmowy z Panem”. (Wj 34,29)
A zatem Mojżesz, który przebywał w obecności Bożej, będącej Światłością Wiekuistą, został jak gdyby napromieniowany, na skutek czego, jego oblicze promieniało. PROMIENIAŁO, a nie wypuszczało rogi! Tak oto doszliśmy do sedna zagadki.
Niestety artyści, którzy czytali Wulgatę, chcąc jak najwierniej przedstawiać nam biblijnych bohaterów, w sposób nieumyślny, jak św. Hieronim, powielali błędy. Z tego powodu mamy dzisiaj tak wiele przedstawień „rogatego Mojżesza”. W taki też właśnie sposób, przekazał nam patriarchę, wybitny rzeźbiarz Michał Anioł.
W roku 1638, pewien malarz Giuseppe di Ribera wykonując obraz, który dzisiaj znajduje się w Muzeum di San Martino w Neapolu, przedstawił Mojżesza w sposób, który łączy promienistość z rogacizną. Na głowie Mojżesza widać kosmyki włosów, które jak naelektryzowane wyglądają niczym promienie, ale jednocześnie przypominają rogi. W wieku XVII, mieliśmy już wiele przekładów Biblii i artysta zapewne nie do końca był przekonany, który przekład jest bliższy prawdy. Dzisiaj już nie mamy z tym aż takich problemów, gdyż nad przekładami Słowa Bożego pracują wieloosobowe zespoły uczonych lingwistów. Jednak i to nie zapewnia wiernego przetłumaczenia Biblii. I niech morał tej opowieści będzie dla nas inspiracją do tego, aby Słowo Boże czytać w oryginale.

wtorek, 13 września 2016

Maryja - panna, czy żona?


Od wielu wieków Matkę Bożą nazywamy panną. Każdy z nas zna zapewne wielką liczbę kościołów pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny. Katolicy modlą się do Przenajświętszej Panienki, prosząc ją o wstawiennictwo u Boga. Któż nie zna słów naszego wybitnego wieszcza: „Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie…”? Dziś chyba mało kto wyobraża sobie, że można by inaczej nazywać Matkę Bożą. Panieństwo złączyło się nierozerwalnie z Bożą Rodzicielką. Spróbujmy jednak zastanowić się nad tym, jaki faktycznie był stan cywilny Matki Jezusa Chrystusa? Zastanówmy także, czy nie mylimy przypadkiem kwestii dotyczącej czystości seksualnej Maryi, z Jej stanem cywilnym? Wbrew pozorom, mamy poważny problem, w którego rozwiązaniu potrzebna nam będzie znajomość nie tylko Nowego Testamentu. Problem zaczyna się już w proroctwie Izajasza, który pisał: „Oto PANNA pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem EMMANUEL” (Iz 7,14). Czy prorok piszący te słowa 734 lata przed narodzinami Mesjasza, dopuszczał do świadomości czytelnika możliwość, iż „jakaś” panna złamie wszelkie zasady ówczesnej moralności i przez przedślubne współżycie pocznie Zbawiciela? Dla wielu współczesnych sama myśl o tym byłaby gorsząca. Czy w takim razie prorokowi chodziło faktycznie o stan cywilny, czy raczej o stan czystości? Gdy pół tysiąca lat później, ale nadal na długo przed Chrystusem, grupa rabbich tłumaczyła święte teksty dla aleksandryjskiej diaspory, tłumacząc wymieniony wyżej tekst Izajasza z języka hebrajskiego na grecki, wykorzystując fakt, iż greka w tym przypadku była bardziej precyzyjna, użyli słowa „pantenos”, co oznacza już nie pannę, ale dziewicę. Wymienione teksty, przetłumaczone na język grecki, na około 250 lat przed Chrystusem, dla aleksandryjskich Żydów nazywamy dzisiaj Septuagintą. Z tej właśnie Septuaginty musiał korzystać ewangelista Mateusz, który ewangelię swoją adresuje głównie dla środowisk żydowskich. Mateusz wielokrotnie udowadnia czytelnikom, że wszystkie proroctwa zwiastujące Mesjasza zostały wypełnione w osobie Jezusa.
A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: Oto dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy Bóg z nami.” (Mt 1,22-23)
A zatem Mateusz wyraźnie cytuje Septuagintę, a nie hebrajski tekst Izajasza. Dlaczego tak robi? Wydaje się, że dlatego, że Żydzi traktowali grecki przekład na równi z hebrajskim oryginałem. Po drugie, w czasach Jezusa, mało który Żyd znał język hebrajski, a w całym basenie Morza Śródziemnego powszechnym językiem była greka. A po trzecie, Mateusz był przecież apostołem, znał Jezusa osobiście, znał także Jego Matkę Maryję. Wszystko to znaczy, że Mateusz znał bardzo dobrze życiorys Jezusa. Wyraźnie zatem nie używa słowa „panna”, lecz „dziewica”, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. Ponadto Mateusz jest Żydem piszącym do Żydów. Zarówno on, jak i adresaci ewangelii, dobrze znają własne, narodowe obyczaje.

„Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego”.
(Mt 1,18)

Przedstawiony powyżej przekład V wydania Biblii Tysiąclecia wyraźnie mówi o zaślubinach, czyli o ślubie. Gdy jednak weźmiemy do ręki przekład Wydawnictwa Świętego Pawła, tzw. Biblię Paulistów, to w tym samym fragmencie, przeczytamy:
„A oto jak było z narodzeniem Jezusa Chrystusa. Matka Jego była zaręczona z Józefem.”

Jak widać, pojawia się poważny problem: czy Maryja z Józefem była zaręczona, czy też wyszła za niego za mąż? Czy Jezus został poczęty, gdy Maryja była jeszcze panną, czy już żoną? Na razie wiemy z całą pewnością, że była dziewicą. Ale jaki był jej stan cywilny? Nawet gdy sięgniemy do przekładu interlinearnego Nowego Testamentu, to problemu nie rozwiążemy. W oryginalnym greckim tekście ewangelii, Mateusz używa słowa mnesteutheises thes = zostawszy zaręczona. Gdy sięgniemy do greckiego słownika Stronga, to przekonamy się, że czasownik mnesteuo znaczy tyle co: zalecać się, prosić o rękę, lub być przyobiecaną do małżeństwa, zaręczoną. Natomiast w słowniku Popowskiego przeczytamy, że słowo mnesteuomai znaczy tyle co zaślubiać sobie kogoś, być poślubianą przez kogoś. A zatem, „na dwoje babka wróżyła” i nadal jesteśmy w przysłowiowym lesie. Żeby do końca rozwikłać ten niewątpliwy problem, musimy poznać obyczajowość i prawo żydowskie tamtego czasu. W obyczajowości żydowskiej ślub dwojga młodych odbywał się w dwóch etapach. Pierwszy etap o nazwie ‘Erusin (zobowiązania) lub Qiddushin (przeznaczyć kogoś) , to właśnie ten etap, który w kulturze europejskiej mylimy z zaręczynami. W obrzędzie tym, młodzi składali sobie przed Bogiem i w obecności rodziny przyrzeczenie, a zatem stawali się już mężem i żoną. Najpierw, narzeczony w domu swojego teścia podpisywał kontrakt (ketubba), w którym zobowiązywał się do przestrzegania małżeńskich przyrzeczeń. W kontrakcie, między innymi określony był stan majątkowy, w którym teść zabezpieczał przyszłość swojej córki w przypadku utraty męża. Po sporządzeniu kontraktu następował szereg innych rytualnych czynności, jak np. nałożenie obrączki oraz wypowiedzenie formuły: „Oto przez znak tej obrączki, jesteś poświęcona dla mnie, zgodnie z Prawem Mojżesza i Izraela”. Co prawda, przez okres roku a nawet półtora roku, młodzi mieszkali osobno, jednak mimo tego byli już prawnym małżeństwem. W przypadku śmierci jednej ze stron, pozostawało się wdowcem lub wdową. Wdowę w takim przypadku obowiązywało prawo lewiratu (levir – szwagier), które nakazywało aby bezdzietna wdowa była poślubiona przez szwagra, a w przypadku niemożności przez kolejnego krewnego. Zerwanie natomiast zaślubin po obrzędzie ‘Erusin mogło się odbyć jedynie poprzez rozwód. A zatem nie były to zaręczyny, w naszym europejskim pojmowaniu, w którym strony nie były do niczego zobligowane. Zaręczyny w naszym pojęciu oznaczają, że młodzi jedynie myślą o sobie poważnie i noszą się z zamiarem ślubu, są „po słowie” a nie po przysiędze. Zaręczyny mogą zostać w każdej chwili zerwane, bez żadnych skutków prawnych.
Drugi etap żydowskiego ślubu nazywany był Nissu’in (przyjęcie) i polegał na przeprowadzeniu się do domu małżonka. Widzimy zatem wyraźnie, że Maryja, pomimo, że była dopiero po pierwszym etapie zaślubin i jeszcze nie mieszkała razem z Józefem, to już była jego pełnoprawną żoną, a nie narzeczoną. Gdy Maryja stała się brzemienną za sprawą Ducha Świętego, z całą pewnością panną już nie była.
Pomimo, że kwestia stanu cywilnego Matki Bożej została już wyjaśniona, to nadal trudno wytłumaczyć, dlaczego przez całe stulecia Matkę Boga nazywamy panną? Możliwe jest, że słowo „panna” w dawnym języku polskim, miało inne lub różne znaczenie. W języku czeskim, panna oznacza dziewicę i tylko dziewicę, a nie kobietę niezamężną. Być może podobnie było w dawnym języku polskim. Być może przyjmując chrześcijaństwo z Czech, przyjęliśmy też wiele pojęć ewangelicznych od naszych sąsiadów. Języki słowiańskie przenikały się wzajemnie, a już szczególnie w rejonach przygranicznych. Wielu wątpliwości już pewnie nie uda nam się do końca wyjaśnić. Jedno jest pewne. Język polski jest żywy i zmienia się dość znacznie. Zmienia się nawet na tyle, że jedno słowo może całkowicie zmienić swoje znaczenie. Słowo „panna”, które kiedyś mogło oznaczać zarówno stan czystości seksualnej, jak i stan cywilny, dzisiaj oznacza już tylko stan cywilny. Ale da się także zauważyć, że powoli zanika i to znaczenie. Często, w języku potocznym, panienkami nazywamy ironicznie takie młode kobiety, dla których czystość seksualna i dobre obyczaje, nie są sprawami najważniejszymi. Niejedna młoda kobieta gotowa się nawet obrazić, gdy nazwie się ją panienką. Nie chodzi wcale o to aby dzisiaj przeredagowywać najpiękniejsze polskie modlitwy maryjne i masowo wymazywać z tekstów to określenie. Warto jednak pamiętać o tym, że gdy nasi pobożni przodkowie, nazywali Matkę Boga panną, nie mieli bynajmniej na uwadze Jej stanu cywilnego, lecz czystość. W kościołach prawosławnych często spotkamy się z pojęciem Przeczysta w odniesieniu do Maryi. Ale przecież nie musimy uciekać się aż tak daleko. Gdy klękniemy do modlitwy z różańcem w dłoniach, lub w jakikolwiek inny sposób będziemy prosić o wstawiennictwo Niepokalaną, niech w naszych sercach trwa przeświadczenie, że jest to przede wszystkim:
„Bogurodzica Dziewica, Bogiem sławiena Maryja…”

poniedziałek, 12 września 2016

DOM Z LORETO - jak legenda prawdą się stała



W pewnej niewielkiej galilejskiej miejscowości, ponad dwa tysiące lat temu, skromna, młoda, żydowska dziewczyna usłyszała niezwykłe słowa: „Szalom lach Miriam, melead ha-chesed, Adonai imach, b’rucha at banaszim, u-waruch p’ri bitnech Jeszua…”. Od tego czasu, do nazaretańskiej groty, gdzie słowa te padły, przybywały miliony pielgrzymów, turystów i obieżyświatów. W modlitewnym skupieniu i ciszy, każdy pielgrzym usiłował wyobrazić sobie tą niezwykłą scenę zwiastowania. Jak to się zatem stało, że jeden dom Maryji znajduje się w Nazarecie, a drugi 2230 km na północny wschód od Nazaretu i na dodatek, po drugiej stronie basenu Morza Śródziemnego, a nad Adriatykiem? Jak to  możliwe, że kamienie obydwu budowli, były świadkiem wyżej wymienionych słów, które padły w jednym tylko miejscu? Jak to się stało, że skromne domostwo, w którym żyła Matka Boga, uległo tak zadziwiającemu podziałowi? Pytania te są tak trudne, że wydaje się, iż nie można znaleźć na nie sensownej i logicznej odpowiedzi. Istnieje pewna legenda, która kwestię tę wyjaśnia, lecz jest tak niewiarygodna, że sceptycy słuchając jej, uśmiechają się pod nosem. Legenda ta mówi, iż to aniołowie na swych skrzydłach uniosły część domostwa w czasach wojennego zagrożenia przed zniszczeniem i przeniosły go w bezpieczne miejsce, do włoskiego regionu Marche… do Loreto. Rzecz stała się trzy lata po wypędzeniu krzyżowców z Ziemi Świętej przez muzułmanów, a aniołowie przenoszący  Święty Dom z Nazaretu, miały wykonać międzylądowanie w   Chorwacji. Od tamtego czasu Świętemu Domostwu w Loreto oddało hołd 55 papieży, a we wrześniu 2007 roku przybył tam Benedykt XVI. W 1852 roku, papież Pius IX pisał: „Dom z Loreto, uświęcony boskimi tajemnicami, słynący z wielu cudów (…) słusznie jest przedmiotem kultu wszystkich ludów i stanów”. Czyżby papież wykazywał tymi słowami pobożność bez pokrycia? Bynajmniej, gdyż osiem lat później zleca on rzymskiemu uczonemu prałatowi – Domenico Bartoliniemu zbadanie tajemnicy. Bartolini bierze się ostro do pracy, pobiera próbki kamieni i zaprawy, zarówno z budowli z Loreto jak i Nazaretu i przekazuje je do dalszych analiz dla geologa, prof. Francesco Rattiego. Wynik badań jest zaskakujący: kamienie i zaprawa, zarówno z Loreto jak i Nazaretu są identyczne! Pomimo, że badania wskazują wyraźnie, że jest coś na rzeczy, to nawet najbardziej ortodoksyjnym chrześcijanom trudno wyobrazić sobie, aby anioły przenosiły domy drogą powietrzną, wykorzystując do tego celu swoje skrzydła. Uczeni, którzy z natury są sceptykami, prowadzili konsekwentnie swoje badania. W latach sześćdziesiątych XX wieku, archeolodzy dokonują kolejnego, przełomowego odkrycia. Ustalono, że budowla w Loreto nie posiada fundamentu, lecz stoi bezpośrednio na samym środku średniowiecznej ulicy. Ponadto odnaleziono pomiędzy kamieniami kilka krzyży wykonanych z tkaniny, identycznych jakie nosili krzyżowcy na swoich ubraniach. Owi średniowieczni rycerze mieli w powszechnym zwyczaju, aby po wykonanej pomyślnie, powierzonej im misji, składać jako wota dziękczynne, krzyże jakie nosili na własnej odzieży. Na podstawie tychże dowodów i przesłanek można by wyciągnąć wniosek, że to ludzie przenieśli Święty Dom. A skoro ludzie, to nie anioły, a skoro nie anioły, to z pewnością nie na skrzydłach. Wydawało by się, że piękna, romantyczna i pobożna historia o aniołach legła w gruzach. Nic jednak bardziej mylnego, gdyż niczym w sensacyjnej opowieści, nastąpi wkrótce kolejny, przełomowy zwrot akcji. Kolejnego rąbka tajemnicy o historii Domu z Loreto uchylą nam watykańskie archiwa. 


Zanim zajmiemy się odkryciami w watykańskich archiwach, warto wyjaśnić jak wyglądały skromne domostwa ludzkie bliskiego wschodu, szczególnie w miejscach takich jak Nazaret, który położony jest w terenie górzystym. Otóż, ludzie w takich miejscach wykorzystywali na mieszkania, liczne groty skalne, na zboczach gór. Mieszkająca w takiej grocie rodzina, dobudowywała do szeroko otwartego wejścia groty, kamienną lub ceglaną przybudówkę, przez co mieszkanie nie tylko się powiększało, ale jednocześnie dawało osłonę przed chłodem i wiatrem. W miarę jak rodzina się rozrastała, można było dobudowywać kolejne przybudówki. Podobnie było z domem Matki Bożej. Pielgrzymi, którzy byli w Bazylice Zwiastowania w Nazarecie, łatwo potwierdzą, że grota w świątyni jest szeroko odsłonięta i wyraźnie brakuje tam takiej właśnie przybudówki, która mogła by stanowić gotowy do zamieszkania dom. Może to właśnie ta brakująca przybudówka znajduje się w Loreto? Spróbujemy znaleźć dowody dla tej hipotezy. Pierwsze dowody znajdziemy w zapiskach pielgrzymów, którzy odwiedzali Nazaret i opisywali swoje spostrzeżenia. O domu zabudowującym grotę pisał pielgrzym Arkulf w 670 r. a także grecki mnich Jan Fokas odwiedzający kościół Zwiastowania w latach 1177-1185. A zatem do tego czasu dom Maryji stanowił jedną i niepodzielną całość. W 1900 roku, archiwista papieski Giuseppe Lapponi odnajduje w tajnych archiwach Watykanu tajemniczy dokument z XIII wieku. Wynika z niego, że rodzina de Angelis (Angelis – łac. „anioły”) ratuje „święte kamienie” przed wojenną pożogą. W 1263 roku, na Nazaret najeżdża Barbarys, sułtan z dynastii Mameluków, który niszczy bazylikę krzyżowców, a chrześcijan zabija lub bierze do niewoli. Dwadzieścia osiem lat później zostaje podbity ostatni bastion krzyżowców w Akce. Jasnym staje się, że Ziemia Święta zostaje utracona. I tutaj na arenie historii pojawia się Nicefor de Angelis, despota Epiru z zachodniego wybrzeża Grecji, który wykorzystując swoje wpływy i kontakty dyplomatyczne odzyskuje w bliżej nie znany nam sposób „święte kamienie” z domostwa Maryji z Nazaretu. Z tajemniczego dokumentu wynika, że Nicefor ofiaruje swojej córce Tamarze, wspaniały posag w dniu jej ślubu. W skład tego posagu, wchodzą między innymi „święte kamienie zabrane z domu naszej umiłowanej Pani, Dziewicy i Matki Bożej”. Faktycznie Tamara poślubiła w 1294r. Filipa z Tarentu, będącego synem króla Neapolu. Podczas wykopalisk pod Świętym Domem w Loreto, odkryto monety wasala Filipa, Gwidona II de la Roche. Ziemia, na której obecnie stoi sanktuarium w Loreto, należała właśnie do Gwidona II. Matka Gwidona II, Helena Angelina, była córką Jana Angelusa, księcia Neopatrii i brata despoty Epiru. Tak oto relikwie pozostały w rodzinie – rodzinie Aniołów. W ten oto sposób piękna legenda splotła się nierozerwalnie z piękną historią.
                Nasz Umiłowany Pan Jezus Chrystus nauczał, że wiara przenosi góry (Mt 17,20), a my wierzący w Słowo Boga, wiemy bez najmniejszych wątpliwości, że na „skrzydłach wiary” można przenosić też domy.